czwartek, 27 lipca 2017

Ta wyprawa kondycji wymaga - Starorobociański Wierch



Ta wyprawa kondycji wymaga, ale można ją przejść przyjemnie planując podejście z odpowiedniej strony i robiąc odpowiednie przerwy na regenerację sił.

Już w zeszłym roku wchodząc na Grzesia i Rakoń (tu relacja) wymarzyła mi się wyprawa na szczyt z zygzakiem czyli Starorobociański -  jeszcze wtedy zwany przeze mnie Starobociańskim  /gdzieniegdzie w tekście poniżej nazywany przewrotnie też Starym Bocianem/ (jak się okazało podczas tej wyprawy, nie tylko ja tą nazwę przekręcałam, ale też osoby, z którymi mieliśmy szansę zamienić kilka słów na trasie)

Mądrzejsza o zeszłoroczne przygody z poranionymi nogami, mimo protestów Pawła uparłam się, żeby oszczędzić nogi oraz siły na dalszą wyprawę i dostać się z parkingu w Dolinie Chochołowskiej do Doliny Dudowej "ciuchcią" - kolejką turystyczną zatrzymująca się niemalże na przeciwko kas biletowych TPN.(docenił ten pomysł dopiero w drodze powrotnej;)) 
Koszt jedyne 5 pln, przejazd 15 minut, na piechotę - 1h 15min (4,2km) - zaoszczędzone siły, nogi i czas, polecam szczególnie przy dłuższych wyprawach)

Trasa
Zielonym szlakiem:
Dolina Dudowa - Starorobociańska Dolina - Polana Trzydniówka -Trzydniowiański Wierch - Kończysty Wierch - Starorobociański Wierch - Liliowy Karb - Siwy Zwornik -Siwa Przełęcz - Starorobociańska Rówień -Polana Iwanówka -Dolina Dudowa

Czas przejścia z dość długimi, tym razem, przerwami na odpoczynek około 8 godzin, 14,8 km

Wyprawę właściwą zaczynamy od Doliny Dudowej, mijamy na początku Doliny Starorobociańskiej znaki kierujące na Iwanicką i Siwą Przełęcz (oznaczone czarnym i żółtym szlakiem) i idziemy dalej w stronę Polany Chochołowskiej, po krótkim marszu dochodzimy do znaku kierującego na Trzydniowiański Wierch, wybieramy ten szlak.
W lesie standardowo już chyba słychać dźwięki pił tnących drzewa (mało przyjemny, w końcu TPN to nie tartak) i mijamy miejsca jak to mówią górale zrywki. 
Początkowy odcinek i podejście na Trzydniowiański przez las jest męczące (błoto, pościnane drzewa, kamienie, potem drewniane stopnie pnące dość ostro w górę) i przyda się tu dobra kondycja (choć na pewno jest to łatwiejsze podejście niż z drugiej strony naszej trasy czyli przez Siwą przełęcz, ale o tym przekonałam się dopiero w drodze powrotnej) Na trasie nie ma innych ludzi, pod koniec lasu mijamy tylko dwie panie.


Po wyjściu  z lasu na piętro kosówek szlak staje się już odrobinę przyjemniejszy i można już podziwiać pierwsze widoki. W oddali widać nawet Giewont z krzyżem na szczycie. 
A dalej po lewej cel naszej wyprawy.


Na Trzydniowiańskim brakuje jednej tabliczki. Ktoś chyba przywłaszczył sobie tą z nazwą i wysokością szczytu (1758m.n.p.m). 
Paweł zadowolony, że w końcu skończyły się schody, ale jeszcze nie wie, że "schody" poczuje dopiero dalej. Robimy przerwę na zdjęcia oraz drugie śniadanie i ruszamy dalej.


Szlak z Trzydniowiańskiego na Kończysty przez większość drogi  przyjemny. Prosta, chociaż wąska ścieżka, jednak końcowy odcinek,tuż przed szczytem, ponownie wymaga zebrania wszystkich sił. Po jego przejściu doszłam do wniosku, że ten szczyt powinien nazywać się Wykończysty, a nie Kończysty.


To mój pierwszy zdobyty dwutysięcznik (dokładnie 2002 m.n.p.m) , ale w związku z tym, że celem głównym wyprawy był "Stary bocian" nie cieszyło to, aż tak bardzo. 
Warto mieć ze sobą jakąś bluzę, bo na szczycie nawet w ładną pogodę bardzo wieje. Nie robiliśmy dłuższej przeryw, bo zaczęły pojawiać się ciemne chmury i była obawa, że nie zdążymy dojść do celu.


Schodząc z Kończystego mijamy Raczkowe Stawy po stronie słowackiej, a dalej czeka nas spotkanie oko w oko z ...

....kozicami
Za Kończystym na szlak wyszły dwie kozice. To było  moje pierwsze, aż tak bliskie spotkanie z nimi, więc musiałam wykorzystać sytuację na pamiątkowe zdjęcie. 
Ta sztuka była dość ciekawska, bo podeszła blisko nas i stała dobre 2-3 minuty, pozując do zdjęć albo też tak bacznie się nam przyglądała i obmyślała plan ataku, bo kiedy zaczęła robić krok i drugi do przodu trochę się wystraszyłam bliskiego spotkania z jej rogami, więc zwinęłam szybko swoje zabawki i ruszyliśmy dalej.


Wychodząc dalej na szlak pod Starorobociańskim na ścieżce było już ich z 5. Zupełnie się nie przejmują obecnością ludzi i wychodzą swobodnie na ścieżkę.


Żeby nie było, że tylko Paweł albo kozice są modelami tej relacji, niech będzie i postać autorki podziwiającej widoki ;)

 
Ruszamy w dalszą drogę.  


Widok na drugie zbocze Starorobociańskiego


Przejście "zygzaków" Starorobociańskich jest męczące, ale po podejściu na Kończysty wydaje się już pestką. Wymarzony szczyt 2176 m n.p.m., a na nim już sporo ludzi. Robię kilka fotek i siadamy, żeby odpocząć. 
Widoki na Tatry Wysokie, Błyszcz i Bystrą (może to cel kolejnej wyprawy?), a za plecami na Jarząbczy Wierch i Raczkowe Stawy.



Jak zwykle, jak za długo siedzę w jednym punkcie na wysokościach dopada mnie atak paniki jak ja stamtąd zejdę i nie mogę patrzeć w dół.  Na szczęście nie trzeba było wzywać TOPRu, żeby mnie ewakuowali. Jakoś to opanowałam.
Kiedyś natknęłam się na taki  fragment słów Jacka Telera

"Wobec potęgi gór łatwiej odkrywa się siebie,
a przynajmniej to, że większość granic i lęków
to tylko ułomność naszego umysłu,
poza którą zaczyna się wolność"

Pomaga mi w takich właśnie momentach.

Zdobywając mojego wymarzonego zeszło rocznie "Starego bociana" pomyślałam sobie "mam cię za sobą dziadu", ale to było przedwczesne, bo nie wiedziałam co mnie czeka przy zejściu z niego. (wręcz mordercze -nie wyobrażam sobie ile siły trzeba poświęcić, żeby wejść od tej strony). 
Stromo, wąsko i z usypującymi się spod nóg kamykami przy dość urwistym zboczu. Trzeba schodzić uważnie.


A patrząc za siebie wydaje się niemal niewymagającym wysiłku pagórkiem.


Cudownie było już stanąć na prostszej, bezpieczniejszej ścieżce i spojrzeć za siebie.

 

Przed nami jeszcze jedno niewielkie wzniesienie


Na Liliowym Karbie (Gaborowa Przełęcz) robimy długą przerwę. Ja biegam i zachwycona widokiem na Błyszcz, Bystrą i trasę, którą przebyliśmy, robię fotki, a Paweł po prostu padł. 


Przed dalszą trasą jeszcze udało mi się go namówić, żeby "wdrapał się" (chociaż to za duże określenie) na szczyt Liliowego Karbu, tylko po tym zdjęciu mam wątpliwości czy to on podtrzymuje słupek czy słupek podtrzymuje jego.


Mijamy Siwy Zwornik i kierujemy się do Siwej Przełęczy. Niestety tu też trzeba zachować maksimum ostrożność, bo miejscami jest nie tylko stromo, ale można też się ześliznąć po usypujących się spod nóg kamykach. Warto jednak zerknąć w dół na mijane Siwe Stawki.


W pierwotnym planie w drodze powrotnej mieliśmy przejść przez Ornak, ale zaczęło się robić późno i siły opadły, więc z Siwej Przełęczy wybraliśmy czarny szlak przez Starorobociańską Rówień, mało przyjemne dla kolan i ud 2 godziny marszu.


Mimo tych kilometrów przebytych to w górę to w dół i kilku godzin na nogach obyło się w tym roku bez jednego zadrapania czy odcisku na stopach i nawet mój zapas plasterków w jaki się zaopatrzyłam przed wyprawą się nie przydał. Wycieczka długa i owszem męcząca, ale warta wysiłku, jestem po niej bardzo zadowolona. 
Będąc w Tatrach koniecznie musicie ją zaliczyć.





1 komentarz:

  1. Aż mi się łezka w oku zakręciła. Znajome widoki, moje ukochane Tatry. Dwa lata temu szłam dokładnie tą samą trasą. Na samym szczycie złapała nas burza z gradem i musieliśmy szybko zbiegać na dół. Tatry to zdecydowanie moje miejsce na ziemi.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń