Tym razem będzie mało kulinarnie, a właściwie o kuchni nie
wspomnę w ogóle, ale za to zapraszam na kilka migawek
z moich górskich wędrówek.
Od pewnego czasu na
wakacje wybieram miejsce zupełnie oderwane od mojej codzienności, w cichej
spokojnej beskidzkiej wsi, skąd można w
miarę szybko dostać się na przyjemne nie oblegane przez tłumy szlaki , ale jest
też fajną bazą wypadową w wyższe, częściej odwiedzane pasma
górskie.
W tym roku udało mi się odwiedzić dwa parki narodowe i po raz kolejny odpocząć w Beskidzie Wyspowym.
Stąd jest względnie
blisko i w Tatry i w Pieniny.
Tatry ze względu na wszechobecność tłumu turystów , mimo
zapierających dech w piersi widoków, dawno przestały mnie interesować. Lubię
podczas urlopu się pozytywnie zmęczyć wdrapując na jakąś górę, ale już nie
koniecznie jest to przyjemnością jak ktoś mi depcze po piętach. Wybrałam więc Pieniny, znacznie niższe i
raczej niewielkie pasmo górskie, w którym do tej pory nie zagościłam. Nie jest
oczywiście pozbawione turystów, ale na pewno mniej oblegane niż Tatry, a również
zachwyca malowniczym widokiem.
Celem pierwszej wędrówki były Trzy Korony.
Wędrówkę
zaczęliśmy w Szczawnicy. I od razu na początku trafiłam na „schody”. Żeby dostać
się na szlak musieliśmy przepłynąć na drugi brzeg Dunajca, a jak niektórzy z
Was wiedzą, pływanie wszelkimi łódkami,
o chyboczących się tratwach nie wspominając, nie jest dla mnie przyjemnością. Na wysokości Sokolicy, na turystów czekają flisacy , którzy sprawnie
przeprawiają takie szczury lądowe na drugą stronę rzeki.
Nie miałam wyjścia,
chcąc ruszyć dalej musiałam ze strachem w oczach usadowić się w podchodzącej
wodą tratwie. Na szczęście prąd wody nie był zbyt duży, więc szybko i gładko (szczęśliwa,
że przeżyłam), znalazłam się na szlaku.
Pierwszym etapem naszego podejścia jest Soklica
(747 m.n.p.m),
góra ze słynną ze wszystkich pocztówek pienińskich sosną.
Wejście na szczyt Sokolicy nie jest
łatwym zadaniem, mimo że jest to góra niewysoka. Spora ilość podejść i zejść, dały mi się we znaki i co chwilę musiałam przystawać i łapać oddech, mimo
jak mi się zdawało dobrej kondycji. Dopiero kiedy zdyszana i spocona wdrapałam
się na ten niewielki szczyt i popatrzyłam na fantastyczny widok wijącego się w
dole Dunajca oraz panoramę Trzech Koron, poczułam że było warto się tak zmęczyć.
Po kilku
minutach odpoczynku i napawania się widokiem ruszyliśmy dalej na Trzy Korony.
Widok z Sokolicy na Trzy Korony |
Niestety po 50 minutach marszu, pogoda pokrzyżowała nam plan.
Pierwsze grzmoty nadciągającej burzy skutecznie zniechęciły nas do dalszej 2-godzinnej
drogi. Dotarliśmy tylko do Czertezika .
Widok z Czertezika |
Gęsty las otulający strome skały zniwelował mój lęk wysokości. Góry wyglądają jak puszyste mięciutkie poduszki. |
W drodze powrotnej nie zabrakło też przygód.
Na szlaku było
sporo błotnistych ścieżek i zaliczyłam bardzo bliskie spotkanie z naturą,
(czytaj: zjechałam tyłkiem po błocku) które i tak nie zdołało popsuć mi
humoru, a wręcz go jeszcze podkręciło, no bo co mi pozostało, niż zacząć się
śmiać z samej siebie i tyłka utaplanego jak świnka. Humor mi tak dopisywał ,że
nawet perspektywa ponownego przepłynięcia Dunajca na tratwie nie wydała mi się
tak tragiczna. Szczawnica pożegnała nas ciepłym letnim deszczem.
piękne zdjęcia! mam nadzieję, że doładowałaś baterie w tych uroczych zakątkach Polski :)
OdpowiedzUsuńdziękuję :) no i odpoczęłam bardzo :)
OdpowiedzUsuń